czwartek, 30 kwietnia 2015

Co jadłam w czwartek? - czyli moje foto-menu

Zgodnie z obietnicą, prezentuję kolejny wpis z cotygodniowego cyklu ''Co jadłam w czwartek?''. :)
Bilans nadal +2000 kcal, a dodatkowo, na koniec macie moją focie z dzisiejszym, dopołudniowym outfitem. :)
Dziś, jak na mnie (nie)przystało, będzie bardzo oszczędnie w słowach, bo i tak jestem już spóźniona, a paznokcie schną wieczność.... ;)
Moi Mili, Majówkę czas zacząć! 
Śniadanie: bułka z siemieniem lnianym (120g) z margaryną i pastą jajeczną (2 jajka + 20g majonezu + sól i pieprz), ogórek, pomidor, 6 plasterków kiełbasy krakowskiej suchej z indyka, kakao (2 kopiaste łyżeczki gorzkiego kakao + 200 ml mleka + 50 ml nutridrinka neutralnego, bo mleko się skończyło...) - ok. 700 kcal
Po śniadaniu: Ciastko domowego wypieku, 100% z mąki żytniej, z orzechami laskowymi, gorzką czekolada i daktylami - ok. 150 kcal
II śniadanie: duuuże jabłko - ok 150 kcal


Obiad: 2 plastry pieczonego schabu (ok. 170g), zapieczone z suszonymi pomidorami w oleju i żółtym serem (2 plasterki), pół woreczka kaszy gryczanej z masłem, zasmażana marchewka z groszkiem, woda z cytryną - ok. 600 kcal

Kolacja: bułeczka maślana (35g) z margaryną, serem ricotta (80g), ogórkiem, bananem i masą krówkową, parówka wieprzowa, ketchup, musztarda, herbata z cytryną - ok. 400 kcal

Bilans: ok. 2000 kcal
+ jeszcze  to, co zwykle, przed imprezą... :)



środa, 29 kwietnia 2015

Dżem w kolorze pomarańczy - konfitura pomarańczowa

Jeśli kiedykolwiek sądziłam, że rzadka dostępność dżemów pomarańczowych w sklepach spożywczych spowodowana jest ich wątpliwym, gorzkim smakiem, byłam w wielkim błędzie. 
Dopóki oczywiście sama nie zabrałam się za zrobienie własnej, pomarańczowej konfitury, poznając przy okazji pięć, różnych sposobów obierania pomarańczy.
Stojąc nad ochlapanym od soku blatem i przeklinając swój pomysł w myślach, skrupulatnie ściągałam białe skórki, odpowiedzialne za tę fatalną, dżemową goryczkę.
Na własnej skórze (albo skórkach!) odkryłam, że...gorzkie jest tylko samo przygotowanie dżemu! (co tłumaczyłoby jego elitarność na sklepowych pólkach...)
Sama konfitura jest bowiem...zaskakująco słodka! 
Lekko kwaskowa, przyjemnie paląca w język, na kanapce z białym serem komponuje się wyśmienicie.
Spróbujcie nadziać nią drożdżowe bułeczki lub ulubione naleśniki!
A już w połączeniu z kremem typu Nutella, mmmm... mówię Wam, prawdziwe ''delicje'' (dosłownie i w przenośni ;) ). 
Uwierzcie!
Słoneczna słodycz konfitury rekompensuje żmudną goryczkę przygotowań. ;)
Ze słoiczkiem takiego dżemu w domowej spiżarni, każdy Wasz dzień będzie w kolorze pomarańczy... :)

Przepis z książki ''Cukiernia Lidla'' Pawła Małeckiego
Dżem z pomarańczy
/ok. 3 średnie słoiczki/

  • 1,5 kg pomarańczy (ok 5 pomarańczy)
  • 500 g cukru
  • sok z 2 limonek
  • 500 ml wody
Z czterech pomarańczy ocieramy skórkę (tylko wierzchnią, pomarańczową warstwę, bez białej błony). Skórkę odstawiamy na bok, a pomarańcze dokładnie obieramy z białych błon. Z pozostałych pomarańczy też obieramy skórkę (tę skórkę wyrzucamy) i błonki. Wszystkie owoce kroimy w kostkę.
W garnku gotujemy wodę z cukrem, do zagotowanego, powstałego syropu wrzucamy pomarańcze oraz obraną skórkę. Gotujemy pod przykryciem 30-40 minut. Następnie zdejmujemy garnek z palnika i pozostawiamy do ostygnięcia (najlepiej na całą noc).

Wystudzoną konfiturę smażymy na małym ogniu ok. 1-1,5 godziny aż do momentu, gdy pomarańcze zrobią się szkliste i zaczną nabierać ciemniejszego koloru. Następnie dodajemy sok z limonek i smażymy tak długo aż konfitura nabierze odpowiedniej konsystencji. Jeszcze gorącą konfiturę przekładamy do wyparzonych i osuszonych słoiczków. Mocno zakręcamy, a po całkowitym wystygnięciu pasteryzujemy. 
Słoiczki umieszczamy w odstępach od siebie, w garnku z wodą (tak, by woda zakrywała trochę ponad ich połowę). Wodę doprowadzamy do wrzenia, a następnie na małym ogniu gotujemy konfitury pod przykryciem ok. 10 minut. Po zakończeniu pasteryzacji, słoiki wyjmujemy z garnka, odwracamy do góry dnem i pozostawiamy do całkowitego wystudzenia.


czwartek, 23 kwietnia 2015

Co jadłam w czwartek? - czyli moje FOTO-MENU / dzienny jadłospis

Po moim ostatnim wpisie z foto-menu (kliknij, żeby zobaczyć!), pojawiło się wiele komentarzy i próśb o zamieszczanie częstszych notek z takim ''jadłospisem w zdjęciach''. :)
Cóż, bardzo chętnie spełniam Wasze życzenie, tym samym otwierając nowy, blogowy cykl. :)
''Co jadłam w czwartek?'' będzie cyklem wpisów prezentujący mój dzienny jadłospis, a notki publikować będę...oczywiście w każdy czwartek, sukcesywnie do końca maja. :)
Cały czas staram się ''wbijać na masę'', więc bilanse będą opierać się na (nie)zbilansowanej diecie 2000 kcal (przy prawie zerowym wysiłku ;)).
Póki co, w podobny sposób żywię się już 4 tydzień, a efekty takiej 'diety-cud'...zobaczcie sami na ostatnich zdjęciach! :)
I Śniadanie: pełnoziarnista bułka ze słonecznikiem (70g) z całym, małym avocado, plasterkiem żółtego sera, pomidorem/masłem orzechowym (20g) i nutellą (15g) + parówka wieprzowa z ketchupem i musztardą, zielona herbata (ok. 650 kcal)
II Śniadanie (zjedzone 10 minut po pierwszym śniadaniu :p): pasek czekolady Milka + półówka ''kinder niespodzianki'' (ok. 250 kcal)
Obiad: pierś z kurczaka (150g) smażona w panierce, pół woreczka ryżu z masłem, surówka z marchwi z chrzanem (150g), ketchup (ok. 700 kcal)
Kolacja: jogurt grecki (200 g) w słoiku po maśle orzechowym (zostało w nim 40 g masła), z łyżeczką nutelli (15 g) w środku i z truskawkami (200g) (ok. 500 kcal)

 razem: 2100 kcal

...i ja, po czwartym tygodniu diety +2000 kcal :) (sorry za metkę przy spodniach, ale dopiero co je kupiłam ;))

niedziela, 19 kwietnia 2015

Chleb pszenny na śmietanie - pochwałą prostoty

Czasami jest tak, że znów cały tydzień straszą nas kolejnym, deszczowym weekendem.
Co wtedy?
Wbrew pozorom i demonizującym prognozom, wcale nie modyfikujemy swoich planów, nie wyciągamy arsenału parasoli (parasolów?) i kaloszy z garderoby i nie przeprowadzamy rytuały przeganiającego deszcz.
Wbrew pozorom, uważamy prognozy za jakiś fatalny błąd i po cichu liczymy na słońce.
Na przeciw natrętnym myślom, pieczemy chleb, o skórce cieniutkiej, jasnej, pomarańczowej jak słoneczny dzień. 
Potem przychodzi niedziela, a za oknem jest najjaśniejszy, kwietniowy poranek i trochę się sobie dziwiąc, uśmiechamy się na myśl, że tak naprawdę, wcale nie znamy żadnego rytuału na przepędzenie deszczu.
No, chyba, że rytuał pieczenia domowego chleba... ;)


Chleb pszenny na śmietanie, to bardzo klasyczny, tradycyjny w smaku chlebek.
O niezbyt grubej skórce i delikatnym miąższu, który dzięki dodatkowi śmietany pozostaje miękki i świeży nawet na trzeci dzień.  
Najlepiej sprawdza się na kanapkach z jajkiem, polecam! :)

Chleb pszenny na śmietanie
/1 mały chlebek/

  • 2 szklanki mąki pszennej
  • 180 g śmietany (użyłam 18%)
  • 110 g ciepłej wody
  • łyżeczka cukru + łyżeczka soli
  • 3 g suchych drożdży
Mąkę przesiać do miski, dodać sól, cukier i drożdże i wymieszać. Następnie dodać śmietanę, ciepłą wodę i pokrojony koperek. Szybko zagnieść gładkie i elastyczne ciasto, uformować kulę i odstawić w ciepłe miejsce, pod przykryciem do wyrośnięcia na około 2 godziny . Keksówkę wyłożyć papierem do pieczenia, z ciasta uformować bochenek i przełożyć do foremki. Ponownie odstawić do wyrośnięcia na ok. 30 minut. Piec przez ok. 35-40 minut w 190 st.C. Kroić po wystudzeniu.



czwartek, 16 kwietnia 2015

Tartaletki z twarożkiem, owocami i...niespodzianką! :)

Mimo, że może nie widać tego po moim ostatnim wpisie z foto-menu (klik), jestem wielbicielką białego sera do tego stopnia, że czasem drżę na myśl o poziomie zakwaszenia swego organizmu.
Plaster półtłustego twarogu na kanapkę z pomidorem, naleśniki z ricottą na obiad, a na białkową kolację - słodki twarożek ze śmietanką.
No i jak ciasto, to raczej wiadomo, że sernik. ;)
I na przykład takie urocze tartaletki z nażelowanymi owocami i puszystym śmietanowo-budyniowym kremem to...zdecydowanie nie moja bajka.
Chyba, że...
Chyba że, tym słodkim, puszystym kremem wypełniającym kruche ciasto jest...twarożek! <3
Wtedy, taka twarożkowa tartaletka to całkiem dietetyczna, białkowa kolacja, czyż nie? ;)
Bo przecież kto by tam patrzył, że ta niewinna, zwieńczona owocami, serowa chmurka skrywa pod sobą słodką, ciut grzeszną niespodziankę... :)
Twarożek, malinymasa krówkowa.
Twarożek, banany i nutella.
Twarożek, borówkimasło orzechowe.

No to którą wybieracie? :)
Tartaletki z twarożkiem, owocami i niespodzianką 
/3 tartaletki o średnicy 11 cm/
(wartość energetyczna jednej tartaletki - ok. 500 kcal)

kruche ciasto:

  • 100 g mąki pszennej
  • 50 g masła
  • pół żółtka
  • 1 łyżka zimnej wody
  • szczypta soli
twarożek: ja użyłam kupnego, tzw. ''Twarożek domowy'' z Piątnicy, 200 g ( jest np. w Biedronce) i dodałam do niego łyżeczkę cukru wanilinowego oraz słodzik, jeśli nie możecie takiego nigdzie dostać to po prostu wymieszajcie 200 g twarogu półtłustego z dużą łychą śmietany, cukrem waniliowym i słodzikiem/cukrem do smaku :)
+ masa krówkowa (kajmak), krem czekoladowy typu Nutella, masło orzechowe (najlepiej z kawałkami orzeszków) oraz ulubione owoce (u mnie maliny, banany, borówki)

Mąkę przesiać, dodać cukier, sól, zimne masło oraz żółtko. Składniki posiekać razem, na koniec dodać zimną wodę i szybko zagnieść gładkie ciasto.
Ciasto schłodzić 30 minut w lodówce.
Foremki do tartaletek wysmarować roztopionym masłem, ciasto rozwałkować na placek, podzielić na trzy części i każdą z nich wyścielić natłuszczone foremki. 
Ciasto nakłuć widelcem, babeczki piec 15 minut w 190 stopniach, do zrumienienia.
Upieczone babeczki wyjąć z piekarnika, lekka ostudzić, delikatnie wyciągnąć z foremek.

Spód babeczek wypełniać kolejno ulubionym kremem, twarożkiem i owocami (banany skropić sokiem z cytryny, by nie sczerniały).
No i jeść. :)



wtorek, 14 kwietnia 2015

Mój dzienny jadłospis - FOTO-MENU w zdjęciach (2000 kcal)

Jak dotąd, gdy kogoś z mojej rodziny lub znajomych dopadło w ostatnim czasie przeziębienie, nie mogłam się nadziwić, jak przy TAKIEJ pogodzie można w ogóle chorować.
Otóż można.
Można mieć grypę, kaszel, czerwony nos, bóle stawów, opuchnięte węzły chłonne i ciężkie od zatok powieki.
Można leżeć cały dzień w łóżku i być zupełnie nie podobnym do nikogo, a już na pewno nie do siebie samego.
I można się dziwić, można kaszleć, otwierać już ósmą paczkę chusteczek i narzekać na swój los, ale już z całą pewnością nie można wychodzić z domu, by cieszyć się rozbujałą na maksa wiosną.
Jeść, spać, m a rz y ć, jeść, spać...

...nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło!
No bo chyba nie ma lepszych warunków do sfotografowania wszystkich swoich posiłków, niż 24-godzinne kwarantanna w domu, co nie? ;)

Moje foto-menu, czyli mój dzienny jadłospis zobrazowany w zdjęciach pojawił się już na blogu kilka razy.
Prośby o kolejny, pojawiła się przy okazji poprzedniego wpisu, w którym wspomniałam o zwiększeniu dziennej dawki kalorii (z ok. 1500 kcal na 2000-2500 kcal), w celu tzw. ''wbicia na masę''. ;)
Specjalnie dla Was, prezentuje moje dzisiejsze 'menu' w obrazkach, z podpisami i średnią, szacowaną wartością kaloryczną.
Tak samo, jak w przypadku moich przepisów - wartość kaloryczna jest podawana w przybliżeniu, na tzw. ''oko'' - przy czym dzisiejszy bilans wyniósł ok. 2300 kcal.
Myślę więc, że...misja zakończona sukcesem! :)

I Śniadanie, godz..7:00: bułka wieloziarnista 70g, avocado, jajko na twardo, wędlina, serek śmietankowy, rzodkiewki, masło orzechowe (20 g), borówki, pomidorek malinowy, sok pomarańczowy bez cukru (ok. 600 kcal)
II Śniadanie, godz. 10:30: Nutridrink czekoladowy, proteinowy (300 kcal) + pół bułki pszennej z masłem orzechowym (20g) i plasterkami banana (ok. 250 kcal)
Obiad, godz 14:00: pieczony schab z sosem pieczeniowym, 5 klusek śląskich (jedna zjedzona zaraz po wyjęciu z garnka ;)), marchewka z ananasem, buraczki, zielona herbata (ok. 600 kcal)

Podwieczorek, godz. 15:30: dwa solone krakersy, z nutellą (10g) i masą krówkową (10g) + szklanka mleka sojowego naturalnego (ok. 220 kcal)

Kolacja, godz. 18:00: dwie kromki z pszennej bułki (30g) z avocado i wędliną/margaryną, serem białym półtłustym, wędliną, pomidor, plasterek pasztetu (z królikiem! :O), fervex malinowy (ok.300 kcal)

<3

środa, 8 kwietnia 2015

Hot cross buns - maślane bułeczki z krzyżykiem

''Łał, nie wierzę, że jest jeszcze cokolwiek, co mogłoby Cię zmobilizować do przytycia.'' - powiedziała ze zdziwieniem moja przyjaciółka, gdy zwięźle wyjaśniłam jej, dlaczego jednak muszę więcej jeść. 
Zazwyczaj dodatkowe kilogramy zawdzięczałam chwilom słabości nad talerzem pełnym naleśników i dużym słoikiem nutelli obok. I to było ok.
Teraz, poza coroczną chęcią wyglądania ''dobrze'' w wiosennej sukience (czy tylko ja wbijam masę na wiosnę, żeby być ''fit do lata''?) znalazłam sobie coś innego. 
W zasadzie, sama się sobie dziwię, bo przeskoczenie z bezpiecznych 1500 kcal na półtora razy tyle, to w moim przypadku jak odbezpieczony granat. 
No, albo przynajmniej skok na bungee. 
Z odbezpieczonym granatem w dłoni.
Mimo, że ''hot cross buns'' to bułeczki tradycyjnie wypiekane w Wielkiej Brytanii na Wielkanoc, to i tak mieszkańcy wysp cieszą się nimi przez cały rok. 
I nic w tym dziwnego! 
Lekko korzenne, maślane buły wypełnione rodzynkami i kandyzowaną skórką są tak rewelacyjne, że tęskno byłoby czekać na nie aż tak długo! :)
Rozpływające się w ustach, delikatne ciasto drożdżowe i lepiąca się od lukru, słodka skórka z charakterystycznym ''krzyżykiem''...
Tak naprawdę, bułeczki są wyborne same w sobie, wymyślne dodatki są tu zbędne.
No, chyba, że odrobina świeżego masła i słoik domowej konfitury... ;) 

Przepis podpatrzony w Stu kolorach kuchni, pozdrawiam i cytuję. :)
Hot cross buns - maślane bułeczki z rodzynkami 
/12 bułeczek - robiłam z połowy porcji/
(wartość energetyczna jednej bułeczki - ok. 400 kcal)

Na bułeczki:


  • 7 g drożdży instant (ja użyłam świeżych, robiąc wcześniej rozczyn)
  • 110 g drobnego cukru
  • 375 ml letniego mleka
  • 635g przesianej mąki pszennej (dałam typ 500)
  • 2 łyżeczki przyprawy korzennej (nie miałam, dałam więcej cynamonu i trochę gałki muszkatołowej) 
  • 2 łyżeczki mielonego cynamonu
  • 50 g roztopionego masła
  • 1 jajko
  • 240 g sułtanek (kupiłam rodzynki hetmańskie, bo wydawały mi się fajniejsze :D)
  • 55 g kandyzowanej skórki pomarańczowej (opcjonalnie, ja dałam)
Na krzyże:
  • 35 g mąki
  • 40 ml wody
Glazura:
  • 1/2 łyżki wody
  • 1 łyżeczka żelatyny w proszku
  • 55 g drobnego cukru
  • 30 ml wody
Wykonanie:
Drożdże rozpuścić w mleku z dodatkiem 2 łyżeczek cukru.  Odstawić na 5 minut, aż drożdże zaczną bąblować.  Dodać pozostałe składniki ciasta właściwego i wyrobić całość (ja robiłam to robotem).  Ciasto ma być elastyczne.  Uformować z ciasta kulę, włożyć do miski nasmarowanej olejem i przykryć.  Odstawić na około godzinę, aż ciasto podwoi objętość.  Wyrośnięte ciasto odgazować.  Podzielić na 12 równych części. Z każdej uformować bułeczkę.  Formę o wymiarach około 23x30cm wyłożyć papierem do pieczenia.  Ułożyć w niej bułeczki i przykryć.  Odstawić ponownie w ciepłe miejsce na około pół godziny. 
Przygotować ciasto na krzyże.  Mąkę wymieszać bardzo dokładnie z wodą.  Ciasto przełożyć do rękawa cukierniczego z odciętym końcem.  Na wyrośniętych bułeczkach zrobić krzyże z białego ciasta.  Tak przygotowane bułeczki wstawić do piekarnika nagrzanego do 200 stopni.  Piec przez około 30 minut (ja piekłam 20). 
Pod koniec pieczenia przygotować glazurę.  Żelatynę rozpuścić w 1/2 łyżki wody i odstawić.  Wodę zagotować z cukrem i gotować przez około 2 minuty.  Dodać rozpuszczoną żelatynę i ponownie gotować przez 2 minuty.  Upieczone, gorące bułeczki posmarować ciepłą glazurą - robić to sprawnie, bo glazura  szybko zasycha i potem jest nieładna, jak na moich niektórych bułeczkach, które znajdują się na zdjęciach bardziej z tyłu. :( 
Bułeczki najlepsze na ciepło, ale na zimno również wyborne. :)


piątek, 3 kwietnia 2015

Babka bananowo - krówkowa, pięcio-składnikowa! (banoffee pound cake)

Trochę (ale tylko trochę!) ubolewam nad tym, że w tym roku nie mogę sobie upiec tych wszystkich wielkanocnych mazurków, serników i babek, które patrzą na mnie z każdego bloga kulinarnego, instagrama, książki z przepisami Pawła Małeckiego, czy porannej telewizji śniadaniowej.
Jakby tego było mało, wcale nie pomaga zapach pieczonych ciast atakujący mnie z mieszkań sąsiadów już na klatce schodowej, czy w drodze do osiedlowego marketu, bynajmniej nie po produkty na świąteczne wypieki (...).
Ciast na wielkanocny stół może i nie upiekę, ale - chyba nie mam co narzekać - skoro zrobią to dla mnie(lub za mnie) inni? :) 
Oczywiście, nie byłabym sobą, gdybym pomiędzy pakowanie kolejnego, grubego swetra (w górach mają teraz Boże Narodzenie, tak?), a kompletowaniem podręcznej kosmetyczki na wyjazd - nie upiekła sobie wielkanocnego ciasta w wersji mini. 
W końcu czym byłyby święta bez domowego ciasta? :) 
Już dawno miałam ochotę na bananowy chlebek, a mega czarne, dojrzały banany tylko się o tym przypominały. 
Ok, chlebek bananowy nijak się ma do Wielkanocy, ale...gdyby tak upiec go w formie babki?
W wersji eksperymentalnej (czyt. 'na lenia'), tylko z tym, co znalazłam (a raczej nie znalazłam) w kuchni - bez jajek i bez cukru.
Stworzyłam ciasto z 5 składników!
Banany, masło (lub olej), soda oczyszczona, mąka oraz...masa krówkowa! <3
Niemożliwe?
Przecież święta to czas cudów... ;)
Babka jest re-we-la-cyj-na.
Mięciutka, przyjemnie wilgotna, długo zachowuje świeżość i tak niesamowicie pachnie karmelem!
Doskonała w duecie z bitą śmietaną (szósty składnik!), sosem karmelowym i...bananami, oczywiście. :) 
Babka bananowo - krówkowa (banoffee pound cake)
/malutka forma na babkę - 18 cm średnicy, w przypadku standardowej foremki na babkę, podwoić ilość składników/
(wartość energetyczna 1/4 babki - ok. 400 kcal)

  • 1 i pół dojrzałego, czarnego banana, rozgniecionego
  • 100 g mąki pszennej (można użyć razowej/pełnoziarnistej)
  • 100 g masy krówkowej z puszki
  • 1/4 łyżeczki sody oczyszczonej
  • 25 g roztopionego masła (można zastąpić olejem)
dodatkowo: bita śmietana, pół banana pokrojonego na plasterki oraz sos karmelowy z tego przepisu

Piekarnik nagrzać do 180 stopni, formę na babkę natłuścić masłem. 

Wszystkie składniki na babkę,wrzucić do miski i zmiksować dokładnie mikserem.
Przełożyć zawartość miski do foremki i piec w piekarniku ok. 40 minut ( w przypadku większej babki, piec ok. godziny).
Ostudzoną babkę wyciągnąć z formy, udekorować bitą śmietaną, ciepłym sosem karmelowym i plasterkami banana. :)

środa, 1 kwietnia 2015

Bułeczki brioche z malinami i białym serem

Ostatnimi czasy śpię wręcz tragicznie.
Za to bardzo dobrze śnię na jawię.
Z głową w chmurach, w lekkim letargu, zastanawiam się, kiedy nieopatrznie wpadnę pod jakiś samochód.
W zasadzie dziwie się, jak ze swoim roztargnieniem udaje mi się przetrwać w tej miejskiej dżungli, zwanej potocznie życiem... ;)
Jak to dobrze, że wyrabianie drożdżowego ciasta nie wymaga myślenia.
No, a przynajmniej nie na poziomie analitycznym. 
W tym pieczenie jest dla mnie wybawieniem - bo kiedy głowa buja w obłokach, ręce i tak robią swoje, zagniatając lepką od niebotycznej ilości masła mączno-drożdżową kulę.
Trzeba mieć się na baczności, bo raptem okazuje się, że minęło 30, a nie 13 minut i ciastu (albo głowie) należy dać odpocząć. :)
Nawet, jeśli nie lubicie malin to...i tak pokochacie te bułeczki.
To takie miękkie, pachnące wanilią, lekkie, drożdżowe chmurki.
Wypełnione serowym nadzieniem, przypominającym 
najlepszy sernik, jedzony na werandzie, w słoneczny, letni dzień.
A przecież, gdy na dworze deszczowo i wietrznie, kawałek słońca, to chyba najlepsze, co może się nam wtedy przytrafić, prawda? :)
Bułeczki z malinami i białym serem
/6 bułeczek/
(wartość energetyczna 1 drożdżówki - ok. 250 kcal)

Ciasto:

  • 1/2 łyżeczki suszonych drożdży
  • 125 g mąki pszennej
  • 1 i pół łyżki cukru
  • szczypta soli
  • 1 jajko + białko
  • 70 g masła
Nadzienie serowe:

  • 125 g śmietankowego sera twarogowego (kupiłam taki w kostce i zmiksowałam na gładko z łyżką śmietany kremówki)
  • 1 łyżka miękkiego masła
  • 1 łyżka cukru wanillinowego + 1 łyżka zwykłego cukru
  • żółtko jaja
  • 1 łyżka mąki pszennej
+ 15 malinek i roztrzepane jajko do posmarowania bułeczek

Drożdże wsypać do filiżanki, wlać 3 łyżki ciepłej wody i dodać szczyptę cukru, wymieszać i odstawić na około 10 - 15 minut (po tym czasie drożdże spienią się).
Do miski przesiać mąkę, dodać rozpuszczone w wodzie drożdże, cukier, sól i jajka. Składniki mieszać drewnianą łyżką lub mieszadłem miksera, aż połączą się w jednolite ciasto. Wyrabiać przez około 10 minut, aż będzie gładkie i elastyczne (ręką lub hakiem miksera).
Dodawać masło po kawałku, po dwie łyżki, mieszając lub najlepiej miksując końcówką do ciasta drożdżowego lub mieszadłem na średnich obrotach miksera. Szybko dodawać kolejne 2 łyżki masła, jak tylko poprzednie połączy się z ciastem. Ciasto powinno mieć jednolitą strukturę.
Miskę przykryć ściereczką i odstawić w ciepłe miejsce bez przeciągów, do czasu aż podwoi swoją objętość, na około 1 i 1/2 godziny. W międzyczasie przygotować nadzienie serowe: ser zmiksować z resztą składników do uzyskania gładkiej struktury, wstawić do lodówki.
Uderzyć pięścią w ciasto, przemieszać, miskę przykryć folią i wstawić do lodówki na minimum godzinę lub najlepiej na dwie. Ciasto można trzymać w lodówce przez całą noc (maksymalnie 12 godzin). Z ciastem będzie łatwiej pracować, gdy będzie schłodzone, dlatego im dłużej będzie w lodówce, tym lepiej!
Ciasto wyjąć na oprószony mąką blat i całe obsypać mąką. Rozwałkować na prostokąt wysoki na 1 cm. Rozsmarować schłodzone nadzienie serowe, posypać malinami. Ciasto złożyć na pół i pokroić w poprzek na 6 pasków. Przełożyć je (najlepiej na szerokiej łopatce) do kwadratowej formy, wyłożonej papierem do pieczenia, układając jeden kawałek obok drugiego (ciasno ułożone bułeczki uniemożliwią wyciekanie masy serowej, szczególnie w upalne dni). Przykryć ściereczką i odstawić do wyrośnięcia na około 1 i 1/2 godziny. Aby ułatwić sobie przenoszenie ciasta do formy, można rozwałkować je i złożyć z nadzieniem bezpośrednio na papierze do pieczenia.
Piekarnik nagrzać do 190 stopni. Wierzch bułeczek posmarować roztrzepanym jajkiem, blaszkę wstawić do piekarnika. Piec na intensywnie złoty kolor przez około 20 minut. Ostudzić w formie ustawionej na metalowej kratce. Pokroić dopiero po całkowitym wystudzeniu.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...