Pokazywanie postów oznaczonych etykietą boczek. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą boczek. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 29 września 2014

Central Cafe - najlepsze śniadanie we Wrocławiu

Pamiętam, że jak tylko otwarto tą uroczą, śniadaniową knajpkę, (chyba jako jedną z pierwszych, we Wrocławiu) marzyło mi się, by zjeść tam śniadanie.
Prawda jest jednak taka, że bez zjedzenia rano czegokolwiek nie wyjdę domu, tym bardziej w niedzielę, kiedy wstając o 12, jedyne o czym marzę to ogromna jajecznica (i duuużo wody ;) ).
Oczywiście, Central Cafe (http://centralcafe.pl/site/) udało mi się w końcu odwiedzić kilkakrotnie, pochłaniając na kolacje ciepłego, cynamonowego bajgla z indykiem i konfiturą tuż przed kinowym seansem (kawiarenka jest vis a vis kina Nowe Horyzonty!), czy zamawiając najlepszą gorącą czekoladę, jaką kiedykolwiek w życiu piłam (i nie ma w tym grosza przesady, sami sprawdźcie!). 
Dalej jednak nie miałam okazji wypróbowania porannego menu, a na zamówienie apetycznej gigant-wieżyczki śniadaniowych placuszków o godzinie 19 pewnie nie znalazłabym żadnego usprawiedliwienia... ;)
Tym razem jednak było inaczej.
To znaczy, dalej nie znalazłam usprawiedliwienia, ale...udało mi się zjeść porządne śniadanie o porządnej, śniadaniowej porze! :) 
Wszystko, dzięki wspaniałemu portalowi Uroda i Zdrowie, który po raz kolejny (pamiętacie TEN wpis o restauracji Zielona?) umożliwił mi przetestowanie takich pyszności, w ramach akcji ''Blogerzy smakują''.
Rzecz jasna, nic nie odbyłoby się bez wiedzy (i zgody!) właścicieli ów śniadaniarnio-kawiarni, za co bardzo, bardzo dziękuję! :)
Central Cafe odwiedziłam wraz z moją przyjaciółką (i najfajniejszym fotografem!) w niedzielę (!), o 10:30 (!!), specjalnie w tym celu przeznaczając sobotni wieczór na oglądanie meczu Polska-Niemcy (no i może jedno, malutkie martini.. ;)).
Już z daleka, widok zapełnionego ogródka na zewnątrz kawiarni, informowała nas że ''tu można dobrze zjeść'', jednocześnie budząc nadzieję, na znalezienie wewnątrz wolnego miejsca.
W środku zatem, powitał nas zapach świeżo parzonej kawy, uśmiech pana zza baru oraz...komplet zajętych stolików.

Niezrażone tym faktem, dokonałyśmy swojego zamówienia, które składało się 
 z:
- dowolnie wybranego bajgla z menu (zdecydowałam się na na najbardziej intrygującą pozycję: boczek teryiaki + serek daktylowy) (11,50zł)
- dwóch, ulubionych kaw (latte + latte) (2x9 zł)
- upragnionej, plackowej wieżyczki (17zł), ze specjalnie dobraną kompozycją dodatków, które miała być niespodzianką... :)
W międzyczasie zwolniło się nam najlepsze miejsce w knajpce i przy akompaniamencie naszych burczących brzuchów i piosenek Justina Timberlake'a (moja fanatycznie zakochana w nim towarzyszka, była wprost zachwycona!), oczekiwałyśmy na pyszne śniadanko.
 
Już po chwili, na naszym stole pojawił się ciepły, przekrojony na pół, pełnoziarnisty bajgiel (zapomniałyśmy same wybrać rodzaj pieczywa, ale w kawiarni możecie przebierać między pszennym, razowym, cynamonowym z żurawiną, czy nawet cebulowym!), wypełniony chrupiącym, grillowanym boczkiem, liściem kruchej sałaty lodowej oraz zaskakującym w smaku (ostro-kwaśno-słodki?) serkiem daktylowym.
Bajgiel świetnie smakował popijany pyszną, delikatną latte, otuloną lekką, kremową pianką...
 Czas jakby zwolnił bieg, świat zatrzymał się w miejscu, rozmowy na chwilę zawisły, a apetyt...się zaostrzył. ;)
Nie musiałyśmy długo czekać, bo nagle naszym oczom ukazał się talerz (a właściwie ciężka, żeliwna patelenka?) z pokaźną wieżyczką (nie, wieżą!) grubaśnych pankejków przykrytych tęczą owoców (w tym figi i pitaja!).
Całość hojnie oblana ukochanym, zagęszczonym mlekiem... 
Zdążyłam tylko palnąć głupie ''o kurde!'' i już zabierałyśmy się do podziału tego plackowego 'tortu'...
Puchate placuchy (nawet podzielone na pół) okazały się nie tylko bardzo smaczne, ale też...niesamowicie sycące!
To wprost idealna porcyjka dla jednej wygłodniej (np.po sobotnich wojażach) osoby lub dwóch łasuchów, które właśnie zjadły smakowitego, chrupiącego bajgla. :)
Jakby tego było mało, po obfotografowaniu wszystkich zakamarków Central Cafe oraz obowiązkowej selfie w wielkim lustrze kawiarni, ustawiłyśmy się w kolejce po...jeszcze! ;)
 Na słodką pamiątkę, zamówiłyśmy na wynos świeżutkiego croissanta z marcepanem (3,50zł), chodź gdybyśmy tylko mogły, z chęcią zabrałybyśmy wszystkie smakołyki, pyszniące się zza szklanej gabloty (widzicie TE ciasta i desery?!).
 Oczywiście, nic nie stoi temu na przeszkodzie, a jest tylko sensownym powodem do kolejnych odwiedzin tego klimatycznego, niezwykłe przytulnego miejsca... :)
Z czystym sumieniem, oświadczam, że Central Cafe zdecydowanie znajduje się na pierwszym miejscu, wśród moich ulubionych miejsc na kulinarnej mapie Wrocławia.
Założę się, że zauroczy i Was!
Nawet, jeśli nie wychodzicie z domu bez śniadania to...na drugie śniadanie, lunch, deser czy kolacje - wstąpcie właśnie tam! :)

Central Cafe
ul. Św. Antoniego 10,
50-073 Wrocław

kontakt@centralcafe.pl
tel. 71 794 96 23
strona: http://centralcafe.pl/site/
fejsbuk: https://www.facebook.com/centralcafepolska

wtorek, 25 marca 2014

Sałatka z serem brie, boczkiem i pomidorkami - pyszna kolacja

Założę się, że kiedy wracacie do domu głodni i zmęczeni (ale raczej bardziej głodni), to chcecie to sobie zrekompensować zjedzeniem czegoś dobrego.
A najlepiej - dużo dobrego.
Tym bardziej, jeśli poza gumą do żucia nie mieliście w ustach nic od wczesnych godzin porannych, a zegar nieubłaganie wskazuje 17.
Jakaś głupia, pseudo-dietetyczna, złota zasada mówi, by ''nie jeść po 18''.
Zgadza się, ale tylko, jeśli zasypiacie o 21.
Zgadza się, jeśli na raz pochłaniacie obiad, deser i kolacje, no bo przecież ''cały dzień nic nie jadłam/em!''.
Nie ma to tamto. Zawaliłeś - Twoja strata, trza było jeść.
Późny obiad/obiado-kolacja powinna być syta, ale lekka.
No i przede wszystkim...błyskawiczna w przygotowaniu!
Przecież nikt nie będzie czekał do 19... ;)))
Wczoraj zrobiłam sobie taką sałatkę.
Byłam baaardzo głodna i baaardzo zmęczona, więc poza przebraniem się w podomkowy szlafrok (patrz: zdjęcie poniżej), nie było już czasu na aparatową sesję (sałatki, a nie moją :P).
Instagramowe zdjęcia z telefonu to jedyne portfolio mej kolacji.
P.S. Jeśli macie po drodze z pracy/szkoły Lidla, polecam zainwestować w taki serek brie 'z nadzieniem', jaki użyłam do tej sałatki. Spokojnie pochłonęłam pół z 200 gramowego opakowania, a to już o czymś świadczy... ;)
Sałatka z serem brie, boczkiem i pomidorkami koktajlowymi
/1 porcja/
(wartość energetyczna porcji - ok. 500 kcal)
  • 100 g serka brie (polecam taki 'z nadzieniem', możecie dostać teraz w Lidlu)
  • 4, małe plasterki wędzonego boczku
  • garść miksu sałat
  • 5 pomidorków koktajlowych
  • na dressing: 1,5 łyżki oliwy z oliwek + 3 łyżki zimnej wody + dowolne przyprawy, u mnie zioła do sałatek 
Składniki dressingu wymieszać w szklance. Do miski wrzucić sałatę, zalać dressingiem, wymieszać. Dodać przekrojone na pół pomidorki i pokrojony na większe kawałki ser. Na suchej patelni podsmażyć boczek, aż będzie przypieczony i chrupiący. Ułożyć  go na wierzchu sałatki. Ta dam - można jeść. :)

off topic: Edward Norton w filmie Iluzjonista to chyba ideał mężczyzny. 
              Spryt, skromność, wdzięk, seks i (dosłownie!) czar. 


wtorek, 23 lipca 2013

Makaron z fasolką szparagową, serem pleśniowym i boczkiem

Ten makaron robiłam już w zeszłym roku i obiecałam sobie, że następnym razem dodam więcej boczku. <3
Wyszło idealnie i smaczniej, niż za pierwszym podejściem. :)
Włoskie dania z makaronów najlepiej smakują mi w wakacje, więc robię je przynajmniej raz w tygodniu.
Takie obiady lubię teraz najbardziej.
Tym bardziej, kiedy robi się je pędzikiem... :) 
Makaron z fasolką szparagową, serem pleśniowym i boczkiem
/1 porcja/
(wartość energetyczna porcji - ok. 550 kcal)

  • 60 g makaronu świderki (u mnie pełnoziarnisty)
  • 30 g sera z niebieską pleśnią (gorgonzola/lazur)
  • 30 g boczku
  • 100 g żółtej fasolki szparagowej
  • 1,5 łyżki śmietanki 30% (zastąpiłam serkiem kiri wymieszanym z 2 łyżkami mleka)
  • garść listków bazylii 
  • sól i pieprz do smaku
Makaron wrzuć na osolony wrzątek i gotuj wg. instrukcji na opakowaniu.
W tym czasie przygotuj sobie resztę składników:

Fasolkę umyj i odetnij jej końcówki. Gotuj w osolonym wrzątku przez 10 minut, do miękkości.
Odcedź i przekrój każdą fasolkę wzdłuż, na pół.

Boczek pokrój w poprzeczne paski i podsmaż na suchej patelni do chrupkości i zrumienienia (ja lubię mocno wysmażony :D). Ściągnij z patelni i odstaw.

Ser pleśniowy pokrój w kosteczkę, połowę wymieszaj ze śmietanką.

Jak makaron już się ugotował, odcedź go i przełóż z powrotem do garnka. Dodaj fasolkę, boczek, ser pleśniowy ze śmietanką oraz sam ser, a także bazylię. Wymieszaj delikatnie, dopraw solą i pieprzem.
Podawaj od razu. 
Jadłospis z dziś (23.07.2013) :

Śniadanie: granola (kupna + moja, krówkowa z TEGO przepisu) z jogurtem bałkańskim, masą krówkową (na spodzie), borówkami i domowym dżemem truskawkowym z octem balsamicznym
Obiad: makaron z fasolką szparagową, serem pleśniowym i boczkiem

Podwieczorek: buteleczka jednodniowego soku marchwiowego (brak zdjęcia)

 Kolacja: kanapki z chałki, z masłem, twarożkiem (twaróg półtłusty + jogurt bałkański),
rzodkiewką, pomidorem, bazylią i oliwą z oliwek

poniedziałek, 22 lipca 2013

Gruszka pieczona z serem pleśniowym i boczkiem

Wczoraj w południe padło hasło: ''Jedziemy do Katowic''. 
Totalnie nieogarnięta (też lubicie w wakacje spać do 10?) wyszłam tak jak stałam, zabierając tylko portfel, telefon i kilka czereśni na drogę. Dwie godziny autostrady + 30 minut na powiększony zestaw w makdonaldzie i parkujemy przy ul. Francuskiej.
Zakochałam się, zupełnie inaczej zapamiętałam to miasto, tak różne od wrocławskiego zgiełku.
Tramwaje jeżdżą ciszej, obcy ludzie życzą sobie smacznego, a podejrzany pan w tatuażach uprzejmie poleca bistro, za rogiem.
Totalna symbioza.
W mieście mych rodzinnych korzeni znalazłam własne miejsce.
Oczami wyobraźni widziałam już swoją kawiarnię w jednej z uliczek, przy Mariackiej. 

Czyżby tutaj leżało moje serce?
Sorry, Wrocławiu, ale od głośnego gwaru twych ulic, chyba wolę słuchać śląskiej gwary... ;)

Jeszcze tylko dobra kanapka z katowickiego subway'a na pamiątkę i wyjazd na A4.



                       * * * 

Dziś na kolację zrobiłam sobie taką fajną gruszkę.
Żeby nie było - z pleśniowym serem (w środku) i boczkiem (na zewnątrz). ;)
Płynne, ciągliwe wnętrze i chrupiąca, wędzona skorupka z zewnątrz.
Po kawałeczku maczane w ciepłym, słodkim sosie z borówek...urocze zwieńczenie dnia, na rozsłonecznionym tarasie.
Gruszka pieczona z serem pleśniowym i boczkiem
/1 porcja/
(wartość energetyczna porcji - ok. 300 kcal)
  • gruszka
  • 25 g sera z niebieską pleśnią (np. gorgonzola, lazur)
  • plaster boczku (ja kupiłam kostkę boczku i miałam problem z wykrojeniem długiego paska - polecam więc kupić boczek w paskach :D)
  • garść borówek lub malin + 1/2 łyżeczki cukru pudru
Gruszkę obrać, rozkroić wzdłuż na pół, wydrążyć gniazdo nasienne. W to miejsce włożyć ser pleśniowy. Złożyć gruszkę i owinąć ją plastrem boczku - szczepić go wykałaczką. Piec gruchę w 180 stopniach, przez 35-40 minut.

Borówki wymieszać z cukrem i łyżką wody w garnuszku. Zagotować i ciągle mieszając, podgrzewać, aż owoce się rozpadną i powstanie gęsty sos.

Poza tym - jedliście dziś naleśniki? ;)
Jeśli wiedzieliście o fejsbukowej akcji 'Cała Polska smaży naleśniki', z pewnością dzierżyliście dziś w dłoniach patelnię - tak jak ja, przed obiadem... ;)

niedziela, 17 lutego 2013

Spaghetii z zielonym groszkiem, boczkiem i serem pleśniowym

To (nie) prawda, że tylko faceci jedzą tłustą wędzonkę, a bezbronne i wątłe kobietki wybierają lekkie sałatki.
Kiedy są naprawdę głodne, z trzęsącymi się uszami pochłaniają podsmażony i chrupiący boczek, oblany kremową pierzynką pleśniowego sera
W wesołym towarzystwie kuleczek zielonego groszku i wylizanego do czysta garnka po serowym sosie.

Jeśli, tak jak ja, jesteś dziewczyną, która od zieleniny na obiad woli konkretne i sycące danie - ten włoski makaron jest dla Ciebie. :)
Jeśli jesteś facetem - nie muszę Cię namawiać.
No, chyba, że wyjątkowo nie lubisz boczku... ;)



Makaronik w 'męskim stylu' z ostatnio mej ulubionej  Kwestii Smaku.


Spaghetti z zielonym groszkiem, boczkiem i serem pleśniowym
(2 porcje)

Składniki:  
1/3 szklanki zielonego groszku (dałam konserwowy)
2 porcje makaronu (u mnie pełnoziarniste spaghetti)
50 g boczku
3 łyżki pokrojonej w kosteczkę młodej cebuli
50 g sera gorgonzola lub innego pleśniowego
1/4 szklanki śmietanki kremówki, ubitej
sól morska i świeżo zmielony czarny pieprz
do podania: rukola (nie dałam)


Przygotowanie:

  • Zagotować osoloną wodę w garnku, wrzucić groszek i gotować przez około 3 minuty do miękkości. Wyłowić łyżką cedzakową. Do wrzącej wody wrzucić makaron i ugotować al dente, odcedzić.
  • W międzyczasie włożyć boczek na patelnię, smażyć z dwóch stron na wolnym ogniu przez kilka minut aż będzie chrupiący. Pokroić na kawałki, patelnię przetrzeć papierowym ręcznikiem i z powrotem włożyć boczek. Dodać cebulkę i poddusić na małym ogniu przez pół minuty.
  • Zmniejszyć ogień do minimum, dodać pokrojony na kawałki ser i wymieszać. Gdy ser się roztopi wlać ubitą śmietankę kremówkę (najlepiej ubić większą ilość), dodać groszek, doprawić solą i sporą ilością świeżo zmielonego pieprzu. Włożyć odcedzony makaron i wymieszać. Wyłożyć na talerze i posypać pokrojoną na kilkucentymetrowe kawałki rukolą.
 
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...